-czyli jak z doskonałego ciasta zrobić gniota.
Druga edycja Bitwy
odbyła się 5 maja. O szczegółach takich jak liczba rekonstruktorów, ilość i
nazwy jednostek można bez trudu się dowiedzieć z wszelakich mediów, więc o tym
nie będę się rozpisywała. Jak świat długi i szeroki wiadomo, że pierwsza,
zeszłoroczna edycja tej imprezy spotkała się z doskonałym odbiorem zarówno
widzów, jaki i różnych organizacji. Dowodem tego są liczne nagrody i
wyróżnienia. Dzięki nim postanowiono tegoroczne wydarzenie wzbogacić. Niestety
stare porzekadło rzecze - lepsze jest wrogiem dobrego.
Pierwsze
"ciepłe" słowa, podobnie jak w zeszłym roku, należą się Kapitanatowi
Portu w Gdańsku. Sama Bitwa została opóźniona o kilkanaście minut z
powodu...Jeden ze statków nie zdążył na czas wypłynąć ze stoczni. Później w
trakcie trwania inscenizacji można było "podziwiać" przepływające
pomiędzy okrętami wycieczkowce Żeglugi Gdańskiej i prywatne jednostki. Zadam
proste pytanie: Czy jest rzeczą niemożliwą dla Kapitanatu raz w roku, na
godzinę ograniczenie żeglugi na 1,5 km odcinku Martwej Wisły? Oraz postawienie
"wodniaków" z dwóch stron studzących zapędy wpływania na teren Bitwy prywatnych
jachtów i motorówek? Pomijając względy bezpieczeństwa, widowisko bardzo traci
przez takie zaśmiecenie obrazu.
Kolejne jeszcze
"cieplejsze" słowa należą się organizatorowi-Muzeum Historycznemu
Miasta Gdańska, a co za tym pójdzie zewnętrznie wynajętym przez nie firmom.
Myślę, że na fali medialnego sukcesu postanowiono rekonstruktorom
"pomóc" w pracy.
Bardzo mnie zdziwił
fakt braku piątkowych prób na wodzie. W zeszłym roku dysponowaliśmy tylko jedną
jednostką i ćwiczenia były. W tym roku dostaliśmy trzy i...no i nic. Co się
okazało? Otóż domniemam, iż pomyślano, że rekonstruktorzy chyba niezbyt znają
się na swoim fachu, mają za małe doświadczenie i ogólnie mało wiedzą, albo są
zbyt zajęci żeby zrobić dobre widowisko. Skutkiem tego wynajęto firmę zajmującą
się pirotechniką.
Jak się okazało w
przysłowiowym praniu firma oprócz pirotechniki (o której "jakości"
będzie za chwilę) tak naprawdę dyryguje okrętami uczestniczącymi w Bitwie.
Dowodzący jednostkami rekonstruktorzy nie mieli nic do powiedzenia w kwestii
manewrów, korekcji, możliwości improwizacji- wprowadzenia elementów mogących
znacząco podnieść jakość wizualną imprezy. Niestety panowie z firmy wiedzieli
lepiej, czego skutkiem było bezładne przesuwanie się po kanale okrętów,
stopowanie i wręcz kuriozalne pływanie "Czarnej Perły" rufą do
przodu. Zabrakło chociażby parady okrętów na zakończenie wzdłuż nabrzeża przy
ul. Starowiślnej, gdzie załogi mogłyby pomachać i się ukłonić wielotysięcznej
publiczności.
Następnym kwiatkiem
było przygotowanie przez "speców" amunicji. Rekonstruktorzy dostali
za mało prochu do ładunków karabinowych, a do armatnich zrobiono je zbyt duże.
Teraz
słów kilka o samej pirotechnice wizualnej. Zastanawiam się czy pracownicy firmy
nie pomyśleli przypadkiem, że Bitwa o Twierdzę Wisłoujście to jakieś
alternatywne Love Parade. Może
oglądając zdjęcia z poprzedniego roku, widząc zgraję poprzebieranych mężczyzn
(w większości), w "spódnicach", pończochach, obcisłych spodniach, z
długimi włosami postanowili "ubarwić" imprezę? Skutkiem tego były
tęczowe dymy unoszące się z okrętów po trafieniach pociskami nieprzyjaciela,
dziwaczne światła na wieży Twierdzy
dające efekt stroboskopów i fajerwerki. Pirotechnika godna wesołego
miasteczka na głębokiej prowincji. Istny tęczowy music box. Zabrakło chyba
tylko muzyki techno w tle...
Kolejną chorą rzeczą
jest wpuszczanie na okręty tzw. cywili w postaci znajomych organizatora (z
dziećmi, o zgrozo!) i przedstawicieli mediów. Pytam się, po co w takim razie
nas rekonstruktorów przeszkolono, wymagano podpisania odpowiednich dokumentów,
zapowiedziano badanie alkotestami? Czy nie lepiej by było dla cywili wynająć
osobną jednostkę i ich tam umieścić? Chociażby na "Czarnej Perle",
która po zabudowaniu pokładu kompletnie się nie nadaje do udziału w tego typu widowiskach
z punktu widzenia rekonstrukcji. Przynajmniej postronni by nie psuli widowiska
i nerwów. To jest ewidentny brak szacunku dla cudzej, ciężkiej pracy.
Drobne upomnienie
należy się również obsłudze „Dragona”, która nie ściągnęła pontonu ratunkowego
na czas Bitwy. Wielki, jaskrawo pomarańczowy balon „malowniczo” dyndał na rufie
okrętu dodatkowo „ubarwiając” widowisko.
Szkoda bardzo
ciężkiej pracy rekonstruktorów, wielomiesięcznych przygotowań i włożonego serca.
W zeszłym roku nie
mając łączności, opierając się jedynie na doświadczeniu, wyczuciu i pomysłowości zrobiliśmy kawał dobrej
roboty. Nie potrzebowaliśmy do tego obcych "specjalistów". Mam
nadzieję, że organizator w przyszłym roku powstrzyma się od "niedźwiedzich
przysług", zaufa rekonstruktorom i nie pozwoli na upieczenie z doskonałego
ciasta zakalca po raz drugi.
Collage pt. "Co ja twierdzę-co ja paczę?" - Joanna Pruszyńska (zdjęcia z Bitwy 2011 i 2012 - http://galeria.mukor.net/v/wydarzenia/)