sobota, 31 marca 2012

67 rocznica "wyzwolenia" Gdańska


Zapewne wiele osób zada w pierwszym momencie pytanie "co to za dziwna rzecz jest na tym zdjęciu?". Podobnie jak wielokrotnie podobnie pytano patrząc ze zdziwieniem, że to "coś" stoi na półce w witrynie pomiędzy zabytkową, cenną porcelaną.  Pomijając oczywiście widoczny na fotografii mój przedwojenny srebrny, emaliowany wisiorek z herbem Miasta.
Drugie pytanie zapewne będzie brzmiało "co to "coś" ma wspólnego z wydarzeniami sprzed 67 lat?"

Ten przedmiot to porcelanowy, przedwojenny słoik apteczny. Zwyczajny, nieciekawy przedmiot codziennego użytku. A w zasadzie takowym był do marca 1945 r.  Do momentu, w którym podpalono dom, bądź aptekę w których służył w zwyczajny sposób zwyczajnym ludziom. Temperatura systematycznie podpalanego i wysadzanego w powietrze Gdańska była tak ogromna, że topiło się szkło i porcelana. Stąd dawny połysk szkliwa tego aptecznego pojemnika zniknął, powierzchnia zmatowiała i stopiła się w jedno ze spieczonym popiołem i piaskiem. Jak płonęło Miasto przejmująco opisał w "Blaszanym Bębenku" Günter Grass:

"Główne Miasto, Stare Miasto, Korzenne Miasto, Stare Przedmieście, Młode Miasto, Nowe Miasto i Dolne Miasto, budowane łącznie ponad siedemset lat, spłonęły w trzy dni. Nie był to pierwszy pożar Gdańska. Pomorzanie, Brandenburczycy, Krzyżacy, Polacy, Szwedzi i znów Szwedzi, Francuzi, Prusacy i Rosjanie, także Sasi już przedtem, tworząc historię, co parę dziesiątków lat uznawali, że trzeba to miasto spalić - a teraz Rosjanie, Polacy, Niemcy i Anglicy wspólnie wypalali po raz setny cegły gotyckich budowli, nie uzyskując w ten sposób sucharów. Płonęła Straganiarska, Długa, Szeroka, Tkacka i Wełniarska, płonęła Ogarna, Tobiasza, Podwale Staromiejskie, Podwale Przedmiejskie, płonęły Wały i Długie Pobrzeże. Żuraw był z drzewa i płonął szczególnie pięknie. Na ulicy Spodniarzy ogień kazał sobie wziąć miarę na wiele par uderzająco jaskrawych spodni. Kościół Najświętszej Marii Panny płonął od środka i przez ostrołukowe okna ukazywał uroczyste oświetlenie. Pozostałe, nie ewakuowane jeszcze dzwony Świętej Katarzyny, Świętego Jana, Świętej Brygidy, Barbary, Elżbiety, Piotra i Pawła, Świętej Trójcy i Bożego Ciała stapiały się w dzwonnicach i skapywały bez szmeru. W Wielkim Młynie mielono czerwoną pszenicę. Na Rzeźnickiej pachniało przypaloną niedzielną pieczenią. W Teatrze Miejskim dawano prapremierę "Snów podpalacza" dwuznacznej jednoaktówki. Na ratuszu Głównego Miasta postanowiono podwyższyć po pożarze, z ważnością wstecz, pensje strażaków. Ulica Świętego Ducha płonęła w imię Świętego Ducha, Radośnie płonął klasztor franciszkanów w imię Świętego Franciszka, który przecież kochał i opiewał ogień. Ulica Mariacka płonęła równocześnie w imię Ojca i Syna. Że spłonął Targ Drzewny, Targ Węglowy, Targ Sienny, to samo przez się zrozumiałe. Na Chlebnickiej chlebki już nie wyszły z pieca. Na Stągiewnej kipiało w stągwiach. Tylko budynek Zachodniopruskiego Towarzystwa Ubezpieczeń od Ognia z czysto symbolicznych względów nie chciał spłonąć."

Zniekształcone, spękane naczynie znalazłam kilka lat temu na śmietnisku, które jest ogromną mogiłą tego co po spalonym Gdańsku pozostało, a czego nie udało się jakkolwiek wykorzystać. Całymi miesiącami zwożono w to miejsce umarłe, pokaleczone, popalone, bezpańskie przedmioty. Pomiędzy szczątkami  porcelanowych talerzy, zabawek, kapslami od butelek, odłamkami barwnych szkiełek, skorodowanych fragmentów rzeczy, których nie sposób zidentyfikować znalazł się ten słoik. Przedmiot, który po wzięciu do ręki potrafi powiedzieć więcej niż tysiąc słów...

Gdańsk nie został wyzwolony, został zdobyty przez Armię Czerwoną przy współudziale Ludowego Wojska Polskiego. Sowieci z Miastem, jego mieszkańcami i uchodźcami z Prus Wschodnich rozprawili się w znany, okrutny sposób. Zdobywcy pastwili się nad swoim łupem. Dzieła zniszczenia opustoszałego Gdańska dopełniły bandy szabrowników.  Stąd w tytule postu słowo wyzwolenie ujęłam w cudzysłów.

Tak wyglądał Gdańsk niedługo po "wyzwoleniu":







Dlatego każdemu polecam chwilę refleksji nad tym co się działo w Gdańsku w 1945 r. i nad radosnym świętowaniem "wyzwolenia" i "powrotu do Macierzy".

Polecam również lekturę "Wielkiej ucieczki" J. Thorwalda i "Zatoki Gdańskiej 1945" E. Kiesera.

wtorek, 27 marca 2012

"Pomorze 1945"



Rankiem 25 marca w Łapinie k. Kolbud pod Gdańskiem rozpoczęła się całodniowa impreza pt. "Pomorze 1945". Organizatorem było Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, a współtwórcami rekonstruktorzy zrzeszeni w Trójmiejskiej Grupie Rekonstrukcji Historycznych  oraz miłośnicy kolejnictwa drezynowego.

"Pomorze 1945" to drugie tego typu wydarzenie, po "Ardenach 1944" organizowane przez Muzeum II WŚ w tym roku. W zamyśle nie są to imprezy ściśle rekonstrukcyjne. Jest to przystępne i bardzo atrakcyjne przybliżenie historii dla uczestników. Przedstawiciele Muzeum główny nacisk kładą na walory edukacyjne i krajoznawcze. Dodatkowo, dzięki sposobowi podania  wiedzy można śmiało stwierdzić, że są to również doskonałe imprezy rozrywkowe.
Zgodnie z planem, o 10 rano znad sztucznego zalewu na rzece Raduni, zwanego potocznie jeziorem Łapińskim Nowym wyruszył pierwszy skład trzech drezyn wypełnionych uczestnikami. Osoby, którym udało się na czas zgłosić do organizatora nie były biernymi widzami. Scenariusz wciągnął je żywo w całe przedsięwzięcie. Po rozdaniu Kennkart i odezwy marszałka Rokossowskiego z 1945 r. załadowani na drezyny uczestnicy projektu edukacyjnego wczuli się w rolę ludności Prus i Wolnego Miasta Gdańska uciekającej w panice przed "wyzwolicielami" - Armią Czerwoną. Nieźle się trzeba było napocić, żeby podjąć ucieczkę z zaciskającego się pierścienia jednostek sowieckich. Niestety zbyt daleko nie dało się zbiec, a raczej przetoczyć po szynach nieczynnego już odcinka kolejowego Kolbudy-Stara Piła.
Po przedarciu się przez wysunięte posterunki radzieckie , drezyny zatrzymano na niemieckim posterunku w celu sprawdzenia dokumentów uciekających. Podczas kontroli żołnierze niemieccy zostali zaskoczeni przez partyzantów Gryfa Pomorskiego i zwiadowców sowieckich. Wojskowych spotkał marny los, a cywili przepędzono przez las do radzieckiego obozowiska. Tu  Polacy z ruchu oporu szybko się przekonali o sile sowieckiej "przyjaźni". Wojsko i NKWD używając podstępu dokonało rozbrojenia grupy partyzanckiej a następnie jej likwidacji.

 
W tym momencie skończył się wątek quasi rekonstrukcyjny. "Uciekinierzy" zostali ugoszczeni przez Sowietów smakowitą grochówką. Rekonstruktorzy z TGRH długo i cierpliwie odpowiadali na wszelkie pytania, pozowali do pamiątkowych zdjęć. Po zaspokojeniu ciekawości, zapełnieniu kart pamięci w aparatach fotograficznych i napełnieniu brzuchów "uchodźcy" jakimś cudem zostali puszczeni przez Armię Radziecką wolno. Przez las i torowisko wrócili do Łapina i na tym skończyła się świetna  przygoda z "Pomorzem 1945".




Przez cały dzień trwania imprezy przewinęło się 5 grup "uciekinierów".  Polecam śledzenie strony Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Jeszcze nie jedna atrakcja się trafi, która zaowocuje wzbogacaniem wiedzy historycznej i aktywnym spędzeniem czasu.

Szczególne podziękowania dla Macieja Żuchowskiego.

Organizatorzy: